....
Za 3 dni minie 5 lat od śmierci mojego Andrzeja.
Czy mniej boli? Nie mniej... ale inaczej...
Wszystko stało się takie ciężkie...
i łzy stały się takie ciężkie...
Padają rzadziej, ale są cięższe...
nawet kiedy toczą się po policzkach, mocniej czuję ich ciężar...
gniotą gałki oczne pod powiekami ...
potem mocno uderzają po skórze...
i z łoskotem spadają na podłogę...
mimo, że mają coraz bliżej do ziemi...
bo życie przygniotło mi plecy, ramiona, czoło...
przyciska mnie coraz bliżej gleby.
Czasami myślę, że to tak jak na ringu...
dostajesz...podnosisz się, znów dostajesz... próbujesz się podnieść...
ale kiedy już nie chcesz się podnosić... zostajesz na deskach.
Ja chyba już nie chcę się podnieść...
bo umarła już wiara... nadzieja... i chyba miłość też umarła...
I aż boję się sama tego co myślę....
boję się myśleć... i wypowiadać swoje myśli...
bo ja już nie wierzę w Boga,
w jego miłosierdzie...
nie ma Boga...
świat jest rodzajem „samograja”,
w którym wszystko jest energią.
Mój syn zmarł... jego energia posłuży innemu istnieniu...
i tak w kółko....
zwykłe krążenie energii w przyrodzie ...
______________________________________________